wtorek, 16 kwietnia 2013

Miłe przygody z "Przekrojem"


Od 66 lat pracuję w dziennikarstwie, ostatnio już na emeryturze. W połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, w wyniku różnych przemian w konfiguracjach personalnych, zdarzyło mi się przez kilka lat pracować w instytucjach, zajmujących się wydawaniem prasy, w tej liczbie „Przekroju”. Stało się to okazją do licznych wizyt w Krakowie i zadzierzgnięcia odrobinę więcej, niż tylko zawodowej znajomości z jego naczelnym redaktorem.
 
Pod koniec 1964 roku wylądowały w mojej skrzynce pocztowej życzenia noworoczne od Redakcji, ozdobione dość zagadkowym rysunkiem. Nie muszę go szczegółowo opisywać, bowiem dzisiejsza technika pozwala pokazać go każdemu, kto ciekaw. Do dziś nie wiem – kogo rysunek przedstawia, czasami myślę, że to może jakaś scenka z Szekspira... Szczytem lapidarności nazwać można wkład, jaki nadawca wniósł do tego dziełka: przy ustach kolorowej postaci męskiej na pierwszym planie umieścił t.zw. „balonik”, a w nim cyfrę nadchodzącego roku, opatrzoną pogrubionym wykrzyknikiem, co odczytałem jako kapitalny skrót zawołania „Dosiego Roku!”, zaś przy stopie mężczyzny, jakby nieco przysłonięte gronostajowym płaszczem, znalazło się starannie wykaligrafowane nazwisko E i l e. Oczywiście, redaktor naczelny „Przekroju” Marian Eile nie usiłuje przedstawić się jako autor rysunku, tym mniej - sugerować, że to właśnie Jego owa barwna postać przedstawia.
 
On po prostu w ten oryginalny sposób przesyłał życzenia na rok 1965...



Po piętnastu latach, a więc w roku 1979 aż dwa razy gościłem na łamach popularnego tygodnika. W rubryce „Mieszanka firmowa” ukazała się notka, podpisana literkami (rog), a zatytułowana: „Po filmowcu – dziennikarz”:
 
„Redaktor Jerzy Solecki obejmie kierownictwo Polskiego Instytutu w Wiedniu – po reżyserze Jerzym Passendorferze, który po 5 latach pobytu na tej placówce kulturalnej wraca w ostatnich dniach sierpnia do Warszawy. Jerzy Solecki odnowi zatem swe związki z naddunajską stolicą, w której przebywał przed laty jako korespondent agencji Interpress.”
 
W ślad za nią, po paru tygodniach, Leszek Mazan zamieścił w „Przekroju”naszą rozmowę p.t. „Z Am Gestade widać Polskę”, w której omówiliśmy plany działania Instytutu. „Am Gestade” - to nazwa zaułka w śródmieściu Wiednia, gdzie mieści się ta szacowna instytucja. Z kolei znany malarz i rysownik – Edward Dwurnik z okazji swojej wystawy w Instytucie wykonał znakomity rysunek, uwieczniający to miejsce, które to dziełko pokazuję na zakończenie informacji o Instytucie.




W sumie – niby niedużo, a miło było. Dodać tylko wypada, że nie wytrwałem na tej placówce, jak mój poprzednik, pięciu lat. Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, Ambasador Adamkiewicz i jego mocodawcy uznali, że moja „postawa polityczna”, a zatem i program Instytutu nie odpowiadają założeniom ówczesnej polityki. Odwołano mnie więc po trzech latach, kierując do t.zw. „rezerwy kadrowej”, co wskazywało, że w kraju też nie byłem aktualnym władzom potrzebny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz