czwartek, 25 kwietnia 2013

Ja go zniszczę!

To nazwisko budziło grozę.

A czy dziś ktoś z Państwa pamięta – kim był Stanisław Radkiewicz? Nawet popularna encyklopedia internetowa podaje na jego temat błędne i niedokładne informacje.

Radkiewicz był jedną z centralnych postaci komunistycznego terroru w Polsce. Urodzony na głębokiej Białorusi, przez całe życie (przed wojną, w jej czasie i po zakończeniu) związany z działaniem sowieckiego komunizmu na terenie (lub w problematyce) Polski, najdłużej i najbardziej szkodliwie działał jako minister bezpieczeństwa publicznego, czyli – krótko mówiąc – bezpieki. Jego zastępcy, jak Romkowski czy Różański, a także wielu funkcjonariuszy kierowanego przez niego aparatu, wykonawców jego rozkazów i zarządzeń – poniosło mniej czy bardziej adekwatne konsekwencje swojej działalności. Było to związane w dużej mierze z faktem, że zwalczali nie tylko polskie podziemie, Kościół, inteligencję ale także niektóre elementy w Polskiej Partii Robotniczej, reprezentowane przez Gomułkę, Kliszkę czy Spychalskiego, które w parę lat po śmierci Stalina doszły do władzy – i wyciągnęły konsekwencje wobec swoich przeciwników, korzystając z faktu, że są zarazem odpowiedzialni za wiele zbrodni przeciw narodowi i używając tego jako pretekstu. Nie dotknęły one jednak Stanisława Radkiewicza. Dla niego „karą” było odwołanie ze stanowiska ministra bezpieki i skierowanie na stanowisko... ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych. Mimo całej absurdalności tej sytuacji, istniało obok Ministerstwa Rolnictwa, Ministerstwo PGR-ów.

W czasie, kiedy Stanisław Radkiewicz został zesłany na to podrzędne, w porównaniu z poprzednim, stanowisko - pracowałem w redakcji tygodnika „Robotnik Rolny” przeznaczonego dla pracowników PGR i będącego organem stosownego związku zawodowego i owego ministerstwa. Był to – jak wspomniałem - okres nasilającej się walki ideologicznej między dwiema głównymi frakcjami w partii: konserwatywną – stalinowską, i reformatorską – antystalinowską, która przy poparciu sowieckiego kierownictwa z Chruszczowem na czele przejęła władzę w Polsce. Do frontów tej walki należała zarówno polityka kadrowa, jak i publikacje na łamach prasy. Doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, aby i współredagowany przeze mnie tygodnik zajął stanowisko w tych sporach. Napisałem pod własnym nazwiskiem i wydrukowałem na pierwszej stronie artykuł, zatytułowany „Robotnicy, naprzód!”, w którym nawoływałem do przeciwstawienia się skorumpowanym kierownictwom gospodarstw i osłaniającemu je aparatowi, łącznie z ministerstwem i jego szefem.

Mogłem potem długo opowiadać, że jestem jedynym polskim dziennikarzem, który w druku starł się z ministrem Radkiewiczem, dopiero później skromnie dodając, że nie był to już Radkiewicz od bezpieki, lecz – od PGR-ów...

Pierwsza reakcja ministra, kiedy dostarczono mu egzemplarz tygodnika, była jednoznaczna. Wiem od ludzi przy tym obecnych, że krzyczał:
- Ja go zniszczę! Za tydzień nie będzie go w redakcji!
I tak by się na pewno stało, gdyby nie fakt, że na trzeci dzień przestał być ministrem. Oczywiście – nie w związku z tą okolicznością... 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz