niedziela, 14 lipca 2013

"Tacy maleńcy..."

Ciągle wracam do tej myśli. Parę razy próbowałem się od niej uwolnić, pisząc na te tematy. Życie wraca do tej – jak się okazuje – centralnej kwestii mojego życia, dopisuje nowe wątki do sprawy, dziejącej się - jak może się wydawać - między zmarłymi. Okazuje się, że kiedy w grę włącza się poezja – życie, śmierć, czas przestają mieć znaczenie. Ważne są jakieś nici, fluidy, motywy – łączące w poprzek czasu z ludźmi, o których istnieniu nie mielimy pojęcia... 

Ostatnio wielkie rozhuśtanie myśli, wspomnień, przeżyć przyniósł mi zamiar dotarcia do stanowiska Czesława Miłosza do AK, Powstania, „Poetów przeklętych”. Wydało mi się, że tam gdzieś, wśród rozważań, obrazów, idei – spotkam Sławka. I ziściło się, tylko że to wszystko dzieje się we mnie, w świadomości, w duszy...
 
Był dwa lata starszy ode mnie, uroczy, wesoły, obsypany talentami, podobny do ojca, jak ja – do matki; pięknie malował. Za parę lat zostanie studentem podziemnej Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Będzie ilustrował konspiracyjne wydawnictwa literackie. Zaczynały się sprawdzać rodzinne pogwarki, według których miał być artystą, ja – kupcem.

Pod koniec pierwszej (a może drugiej...) okupacyjnej zimy odwiedziła nas na Grochowie spora grupka jego kolegów, w tym paru – nieco starszych. Trochę piliśmy, trochę śpiewali, chłopcy podziwiali wykonaną przez Sławka fantastyczną flotyllę żaglowców z łupin włoskich orzechów i plasteliny, maszty z patyczków, żagle z kolorowego papieru, mikroskopijne wiosełka... Płynęła po nieco sfalowanej niebieskiej narzucie na tapczan. Kto był wśród gości – nie wiem. 
 
Od kilkudziesięciu lat Ewa Demarczyk wzrusza i czaruje miliony słuchaczy, śpiewając poezję Krzysztofa Kamila Baczyńskiego:

„... I niedługo już - tacy maleńcy,
na łupinie orzecha stojąc,
popłyniemy porom na opak
jak na przekór wodnym słojom.

... I tak w wodę się chyląc na przemian
popłyniemy nieostrożnie w zapomnienie,
tylko płakać będą na ziemi
zostawione przez nas cienie

Napisał tę „Pioseneczkę” 16 stycznia 1942 roku. Zginął 1 sierpnia 1944. Sławek poległ 16 września, w tym samym Powstaniu. Krzysztof Kamil Baczyński przyjaźnił się przed śmiercią z poetą żydowskiego pochodzenia – Jerzym Kamilem Weintraubem, który zmarł jesienią 1943 roku, ukrywając się po „aryjskiej” stronie okupowanej Warszawy. Baczyński dedykował mu wiersze, parę napisali nawet razem. 
 
W tym samym mniej więcej czasie zmarła w łódzkim getcie wiedeńska Żydówka - Irene Hauser. Znaleziony po jej śmierci pamiętnik przez wiele lat nie dawał się odczytać. Wersja tłumaczenia, która trafiła do moich rąk wraz z oryginałem notesiku z notatkami Irene, wskazywała na jakąś tajemnicę: nie sposób było doszukać się sensu wydarzeń i następstwa czasu, późniejsze daty pojawiały się przed wcześniejszymi... Pierwsi tłumacze popełniali kardynalny błąd: tam, gdzie tracili wątek, zmyślali. 
 
Uparte wczytywanie się w niemieckie zapiski (notesik zdeponowałem potem w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie) pozwoliło mi dostrzec, że jedna ze stron (prawa) kończy się nieistniejącym przecież słowem „Zim”, podczas gdy poprzednia (lewa) zaczynała się od również nieobecnego w słowniku słówka „mer”. Złożone razem (ale w odwrotnej kolejności!) tworzą – sensowny w tym miejscu - wyraz „das Zimmer”. A więc, umierająca z głodu, strachu i rozpaczy kobieta, „zmieniała” kartki raz z lewej na prawą, drugi raz (jak gdyby zgodnie z hebrajskim porządkiem) z prawej na lewą! Wyglądało to tak: zaczynała pisać na prawej kartce rozłożonego notesu, w lewym, górnym rogu i dochodziła do jej końca, to znaczy do prawego, dolnego rogu. Potem pisała na kartce lewej, zaczynając znów w lewym rogu u góry, a kończąc w prawym, dolnym rogu. I wtedy przewracała kartkę. 
 
Tak odczytany pamiętnik „otworzył się”. Wydałem go drukiem w bibliofilskim tomiku, we własnym Wydawnictwie „Libellus”, pod zaczerpniętym z Jej tekstu tytułem „Cud, że ręka jeszcze pisze...” Włączyłem do niej piękny poemacik Janusza Korczaka „Modlitwa matki”, rozmowę z uratowanym jako dziecko z warszawskiego getta Henrykiem Hajwentregerem oraz dokumenty z ŻIH-u na temat getta w Łodzi. Dwadzieścia trzy lata później (Katowice, 2009) Miłosz Piotrowiak w książce o „Tropach egzystencji” Jerzego Kamila Weintrauba, cytując tytuł mojej książeczki napisał, że ów poeta mógłby z pewnością powtórzyć słowa uwięzionej w łódzkim getcie Irene Hauser. 
 
I oto spotkaliśmy się wszyscy po kilkudziesięciu latach w niebie historii i poezji.

Po moim bracie Przemysławie Andrzeju (drugie imię po ojcu naszego ojca, czyli naszym dziadku) pozostało imię dla mojego syna - Przemysława Stanisława (to drugie imię z kolei - po moim ojcu – czyli jego dziadku). Poza tym – już tylko parę malowanych przez Niego obrazków i sny. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz