środa, 17 lipca 2013

Dolary na stole

Chciałbym opowiedzieć historyjkę o jednym ze specyficznych „interesów”, jakie zdarzały się w warunkach realnego socjalizmu.
 
Otóż pewien Pan – nadajmy mu imię Karol – spędził wojnę w ZSRR, gdzie, służąc w batalionach pracy Armii Czerwonej, przepracował pewien czas w kołchozach i sowchozach, skąd brała się jego wiedza o „socjalistycznej gospodarce rolnej”. Dzięki niej otrzymał wygodną posadę korektora w Państwowym Wydawnictwie Rolnym i Leśnym, która przynosiła mało pieniędzy, ale zajmowała też mało czasu i dawała cenny papierek – zaświadczenie o zatrudnieniu. Pan Karol nie pracował tam długo. Kiedyś spotkałem go na ulicy i zapytałem z czego żyje. Wyjął z kieszonki kamizelki mały pieniążek i powiedział: 
- Przewiozę parę takich do Wiednia i niczego mi nie brak.

W Warszawie miał piękne mieszkanie „własnościowe” (czyli – własne), ale zarejestrowane przez ostrożność na imię żony, w Wiedniu kupił drugie i rozwinął handel antykami na dość szeroką skalę. Aliści pewnego razu zatrzymano go na granicy, wytoczono sprawę sądową, zarekwirowano mieszkanie i jego zawartość. Wprawdzie do rozprawy w sądzie nie doszło, postępowanie umorzono, ale pan Karol na stałe przeniósł się do Wiednia, a mieszkanie przejęte zostało przez kwaterunek. Jako szczególnie cenne, wygodne, świetnie położone i „eleganckie” przekazane zostało do biura spraw lokalowych Urzędu Rady Ministrów, które wydało na nie „nakaz” pewnemu uprawnionemu do „rządowych” przywilejów wysokiemu urzędnikowi. W mieszkaniu pozostało kilkadziesiąt pustych ram po obrazach i inne przedmioty świadczące o „zajęciach i zainteresowaniach” właścicieli. Bo właścicielem była nadal żona pana Karola.

Nowy lokator wkrótce został powołany w szeregi korpusu dyplomatycznego i objął wysokie stanowisko – trzeba trafu! - także w Wiedniu. Dzięki swemu wysokiemu stanowisku i pracy małżonki, świetnie znającej język gospodarzy, więc chętnie zatrudnianej przez polskie instytucje w stolicy Austrii, zgromadzono na koncie oszczędnościowym poważną kwotę, oczywiście w dewizach. W tak zwanym „międzyczasie” (z niemieckiego: „in der Zwischenzeit”) pan Karol zmarł na udar serca w restauracji hotelu Bristol w Warszawie, gdzie negocjował głośną swego czasu sprawę zakupu waz króla Stanisława Augusta. Na placu pozostała więc wdowa po nim, właścicielka mieszkania w Warszawie.
 
Wspomniany dyplomata wpadł na znakomity pomysł: postanowił kupić mieszkanie, w którym mieszkał, ale którego właścicielem nie był, nie mógł go więc na przykład sprzedać. Nawiązał kontakt z wdową po panu K., spotkał się z nią u wiedeńskiego notariusza, i przedłożył propozycję: kupi zajmowane przez siebie mieszkanie, wypłaci należność na miejscu, w dolarach, przy czym zaproponował kwotę dziesięciu tysięcy! Instynkt handlowy podpowiadał pani Karolowej, że mieszkanie to jest w Warszawie warte parę razy więcej, trzykrotnie opuszczała posiedzenie, żądając podwyższenia proponowanej kwoty, ale – „ Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Karczmy Babińskie!” (jak mówi stare przysłowie). Trzykrotnie więc zdumiony notariusz sprowadzał ją z powrotem, tłumacząc: „Gdzie pani znajdzie wariata, który położy na stole tyle pieniędzy, za mieszkanie, w którym już mieszka i którego pani nigdy nie odzyska!?” Nie przewidział, biedaczysko, upadku komunizmu, który stwarzałby możliwość zwrotu własności, ale na chwilę ówczesną miał absolutną rację. Pani Karolowa wyraziła więc ostatecznie zgodę ze łzami w oczach.

Teraz dyplomata musiał już tylko:
- udowodnić (władzom politycznym) legalność posiadanych środków dewizowych,
- uzyskać Decyzję dewizową Głównego Oddziału Walutowo-Dewizowego Narodowego Banku Polskiego w Warszawie „zezwalającą na kupno od cudzoziemca dewizowego lokalu... za cenę zł. 804.856,- przy czym opłaty skarbowe, sądowe i notarialne wyniosły zł.106.364,- 
- ustanowić dostatecznie zaufanego „pełnomocnika pani Karolowej”, który w jej imieniu podpisze w Warszawie umowę i pokwituje (rzekomą przecież!) zapłatę ustalonej urzędowo ceny w złotych. Samej zapłaty nikt nie mógł skontrolować, bo i jak? 

Faktycznie więc nabywca zapłacił pani Karolowej dziesięć tysięcy dolarów, pokrył opłatę notarialną w Wiedniu i wymienione wyżej opłaty na rzecz Skarbu Państwa, sądu i notariatu w Polsce. Rzecz w tym, że mieszkanie było warte parokrotnie więcej, a za kwotę uzyskaną z jego sprzedaży zakupił po upadku komuny domek pod Warszawą. Jako „kwaterunkowy" lokator mógłby co najwyżej dalej w nim mieszkać, rozmyślając o jego „rynkowej” wartości.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz