piątek, 19 lipca 2013

Ilona

Pani M., dziedziczka jednego z największych nazwisk w I Rzeczypospolitej, córka zamożnych ludzi, między innymi właścicieli pięknej willi w Szczawnicy, była szczęśliwą małżonką młodego oficera, któremu w pierwszych latach małżeństwa powiła córeczkę. Aliści na „teatrum” pojawił się bardzo przystojny, postawny i cieszący się nieprzeciętnym powodzeniem u dam – młody lekarz, pan A. Pani M. rzuciła dla młodego lekarza młodego oficera, który nie zniósł tego ciosu i strzelił sobie w głowę. Nie pozbawił się jednak życia, a jedynie stracił wzrok. Przeniósł się potem do Wielkiej Brytanii, gdzie spędził resztę życia. Państwo M. i A. zawarli małżeństwo i spłodzili drugą córeczkę, której dali imię Ilona.

Wybuchła wojna, pan A. spędził kampanię wrześniową w szeregach jako wojskowy lekarz i - jak wielu – przedarł się do Anglii, gdzie natychmiast zgłosił się ponownie do służby. Wkrótce zrzucony został do Kraju na spadochronie jako „Cichociemny” o pseudonimie „Wania”. Skierowany do służby w „Wachlarzu” udał się na czele niewielkiego oddziału na Wschód, by pełnić służbę dla Polski i Wielkiej Brytanii, przeciw Niemcom i – zarazem Sowietom. Ranny w potyczce z Niemcami, osadzony w więzieniu, został odbity przez mjr. „Ponurego” i przewieziony do Warszawy, gdzie przechodził rekonwalescencję. Kiedy w czasie Powstania „berlingowcy" dotarli nad Wisłę, został na rozkaz Komendy Głównej AK przewieziony krypą przez Wisłę w celu nawiązania kontaktu i przekazania namiarów krótkofalowych. Gdy otrzymał propozycję wstąpienia do wojska, odpowiedział: „moje Wojsko jest tam” i wskazał na warszawski brzeg. Poszedł więc siedzieć. Po wojnie pani M. dotarła ponoć do samego Bermanna, ale dzięki uporowi uratowała Mu życie i wolność. Do końca pracował jako lekarz. 

Pani M. zmarła ok. 1965 roku. Kiedy zwłoki przewieziono do Szczawnicy z zamiarem pochowania w rodzinnym grobowcu, miejscowy ksiądz nie zezwolił na wniesienie ich do kościoła. „Zmarła była zbyt znaną w Szczawnicy gorszycielką” - powiedział. Chodziło, oczywiście, o dawne czasy, o zerwanie małżeństwa i ponowny ślub, już nie kościelny. Do późnego wieczora czekały zwłoki przed kościołem na koniec pertraktacji.

Ilona wyrosła na piękną dziewczynę. Była divą popaździernikowej dziennikarskiej Warszawy. Pech sprawił, że wyszła za mąż za znanego dziennikarza, który wkrótce „spalił się” na tym, że kiedy załamał się trap pasażerskiego statku na Bielanach i duża grupa ludzi wpadła w szczelinę między betonowym nabrzeżem a burtą statku, wciągając się wzajemnie pod wodę i topiąc, dziennikarz ów, zamiast rzucić się na pomoc, stał i fotografował dantejskie sceny, co zemściło się rychłym końcem kariery. Z kolei Jej starsza, przyrodnia siostra spotkała swój tragiczny los w Lagos, w Nigerii. Jej mąż otrzymał tam możliwość pracy, zaś szosa między lotniskiem a miastem znana jest jako jedna z najniebezpieczniejszych na świecie. Nigeryjscy kierowcy nie potrafią po prostu przewidzieć niebezpieczeństwa. W wypadku samochodowym On zginął, Ona zaś utraciła... twarz. Odniesione rany spowodowały tak straszne zniekształcenia i blizny, że zawsze już nosiła welon i nigdy nie odsłoniła twarzy wobec ludzi. 

Nie będziemy opisywali dziennikarskich przygód i podróży, ani towarzyskich sukcesów Ilony. Nie jest to celem tej historyjki. Wspomnijmy, że tytuł Jej reportażu: „Na Starynkiewicza tną” stał kiedyś głośny w Warszawie. Dowcip polegał na tym, że był to reportażyk z „Biura wycinków” (gdzie gromadzono wycinki z całej prasy), zaś obok, pod tym samym adresem, mieściła się reakcja „Trybuny Ludu”, gdzie w redakcji wycinano wszystko, co mogło być niezgodne z „linią partii”. Skądinąd dwuznaczne słówko mogło więc być dodatkowo zrozumiane jako przytyk do owej cenzorskiej funkcji.

W Jej drugim małżeństwie zdarzyło się, iż małżonek został skierowany na placówkę zagranicznego korespondenta. Ilona powiedziała:
- Żona korespondenta? - Nie... Ja mogę być korespondentem zagranicznym, ale nie jego żoną... Zresztą ja tak bardzo nie lubię niemieckiego języka. 

Wzgardziła Salzburgiem, czeską Pragą, Monachium, Genewą, Mediolanem Została w kraju, a był to dopiero rok 1971. Zmarła w 2006 roku, w wieku 47 lat. Zmarła w 2006 roku, w wieku 67 lat. 

De mortuis nihil nisi bene...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz