czwartek, 11 lipca 2013

Przygoda z Gagarinem

Było to 52 lata temu – w roku 1961. Do Polski miał przyjechać człowiek, który – jako pierwszy w dziejach – opuścił kulę ziemską w pojeździe kosmicznym zwanym „sputnikiem”, spędził trochę czasu w kosmosie i wrócił na ziemię. ZSRR - państwo, które ów pojazd, głównie ze względów militarnych, poleciło wyprodukować i wysłać w przestrzeń pozaziemską - dążyło do osiągnięcia z tego wyczynu maksymalnych korzyści propagandowych. Temu celowi służyły niezliczone podróże Jurija Gagarina, nie mogło wśród nich zabraknąć i Polski. W planie były spotkania wiecowe w Katowicach (kuźnia „socjalizmu”, stolica polskiego proletariatu) oraz Zielonej Górze (symbol zwycięstwa nad Niemcami, przykład osiągnięć na t.zw. ziemiach odzyskanych).
Pracowałem wtedy w „Sztandarze Młodych”, wyznaczenie mnie do obsługi tej imprezy należało traktować jako wyróżnienie. Wieczorem w przeddzień wyjazdu, spotkałem redaktora naczelnego poważnego (choć dla młodzieży...) państwowego wydawnictwa „Iskry” - Jerzego Wittlina, któremu pochwaliłem się wyróżnieniem.
- Jeżeli nie jesteś fiutek tylko prawdziwy dziennikarz, to zrób reportaż ze zdjęciami tak, żeby mógł się ukazać jako broszura PRZED wyjazdem Gagarina z Polski. 
- Niebywałe! A gdzie - cenzura, uzgodnienia, zezwolenie na druk i rozpowszechnianie!?! Pomyślałem, że kpi, ale następnego dnia rano Jurek powtórzył:
- Dostarcz materiał tak, żebym zdążył wydrukować pierwszy tysiąc przed odlotem jego samolotu z Polski. Resztę biorę na siebie. 
- Polecieliśmy. Gagarin był tak wymusztrowany, że - kiedy jego „oficer prowadzący”w czasie rozmowy z licznym gronem w samolocie, około południa spojrzał na zegarek i powiedział: „No, Jura, spat'!” - Gagarin położył się na stojącym pod ścianą samolotu brezentowym łóżku, zachrapał i popadł w głęboki sen. 

Program pobytu rozwijał się też jak w zegarku, niezależnie zresztą od gospodarzy, którzy nie zawsze ze wszystkim zdążali (w Zielonej Górze na przykład nie było gotowe coś, co Gagarin miał uroczyście otworzyć...), ale tym łatwiej było mi napisać, co się wydarzyło i co się pod koniec wizyty wydarzy według planu – w czasie przeszłym. Dostarczyłem Wittlinowi materiał ze zdjęciami wieczorem, Gagarin odlatywał rano, na pokładzie samolotu oczekiwały go egzemplarze ilustrowanej broszury Wydawnictwa „Iskry”: „Gagarin w Polsce” mojego autorstwa. Bohater reportażu, a tym bardziej jego otoczenie, nie wiedzieli, wściekać się – czy śmiać. U nich było to nie do pomyślenia – bez uzgodnień... Podejrzewali, że to żart albo sabotaż.

Dal mnie był to pierwszy „druk zwarty”, jaki opublikowałem. Honorarium nie było zawrotne, ale starczyło na zakup starej „Warszawy” z demobilu, której przydział akurat wtedy dostałem. Wkrótce sprzedałem ją ze sporym zyskiem, a uzyskana kwota starczyła na pierwszą ratę Skody Octavia, i tak się zaczęła moja prywatna „motoryzacja”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz