wtorek, 4 czerwca 2013

Co robi polarny zając?

Pociąg dochodził tylko do Szczęśliwic, dalej trzeba było iść przez ruiny miasta piechotą aż do brzegu Wisły, przez rzekę przewoziły za parę złotych piaskarskie krypy. W czasie jednego z pierwszych przejazdów kupiłem od przygodnie spotkanego człowieka skórzane, czarne spodnie do bryczesów, na pewno część niemieckiego umundurowania. Na sobie miałem „oficerskie” buty z cholewami, w których poszedłem do Powstania, beznadziejnie podarte, pospinane agrafkami spodnie do konnej jazdy, od góry – bluzę mundurową z US Army, którą dostałem z UNRRA i barankową papaszę, jeszcze w Krzyszkowicach kupioną od sowieckiego żołnierza za szklankę bimbru. Czarne, skórzane spodnie doskonale pasowały do butów i bluzy; paradowałem w tym AK-owsko-, niemiecko-, amerykańsko-, ruskim stroju przez klika najbliższych miesięcy. Któregoś dnia odwiedziłem na Grochowie kolegę mamy z pracy w centrali telefonicznej Pruszkowskiej Elektrowni – pana Lusawę. Na powitanie wręczył mi egzemplarz jakiegoś podziemnego pisemka, które na pierwszym miejscu drukowało wiersz, zatytułowany „Pieśń o fladze”, a zaczynający się od słów:

Jedna była - gdzie? Pod Tobrukiem.
Druga była - gdzie? Pod Narvikiem.
Trzecia była pod Monte Cassino.

A każda jak zorza szalona,
biało-czerwona, biało-czerwona,
czerwona jak puchar wina,
biała jak śnieżna lawina,
biało-czerwona.

Zebrały się nocą flagi.
Flaga fladze dodaje odwagi:
- No, no, nie bądź taka zmartwiona.
Nie pomogą i moce piekła:
jam ciebie, tyś mnie urzekła,
nie zmogą cię bombą ni złotem
i na zawsze zachowasz swą cnotę.
I nigdy nie będziesz biała,
i nigdy nie będziesz czerwona ...
 
Nota bene - pod Tobrukiem i Monte Cassino biało-czerwone flagi powiewały też nad głową mojego ojca; sam poeta – autor tych słów - wędrował wówczas jeszcze po zachodniej Europie, zanim wrócił i stał się jednym z najznakomitszych piewców nowego systemu, a wiersz zyskał akceptację władz i był szeroko popularyzowany. Ale tamtej wiosny '45 słowa te wystarczyły, aby otwierać podziemne, antykomunistyczne pismo. Na mnie – powstańcu, partyzancie, synu żołnierza spod Tobruku i Monte Cassino – zrobiły też ogromne wrażenie i na zawsze związały z twórczością ich Autora - K.I. Gałczyńskiego, którego parę razy w następnych latach spotkałem. Tymczasem wtedy, na Grochowie u pana Lusawy, słowa te stały się wyjściem do jego wypowiedzi, akurat odwrotnej, niż spodziewał się poeta:

- Panie, jaki jest zając? - Szary. A niedźwiedź? - Brązowy. A lis? - Rudy. A co te wszystkie gatunki zrobiły, jak przyszło im żyć wśród wiecznych śniegów? - Stały się białe. Z tego wynika wniosek, że i nam wypada przyjąć barwę ochronną, kolor obowiązkowy... Jaki jest? Przecież sam pan wiesz...

Flag czerwonych było potem więcej, niż biało-czerwonych, i gazety się zrobiły czerwone i postacie, i programy... 

Zanim przejdziemy do następnych etapów, niech mi będzie wolno opowiedzieć anegdotkę o najbardziej odważnym czynie, jakiego dokonał mój ojciec pod Tobrukiem. Jak wiadomo, zadaniem oddziałów otaczających Tobruk było niedopuszczenie, aby port ten opanowała marynarka niemiecka lub włoska. W samym obozie było miesiącami cicho i spokojnie. Czwórka brydżowa, w skład której wchodził ojciec, grała w namiocie. Gracz nie biorący udziału w danej rozgrywce, smażył na maszynce naftowej „prymus” placki kartoflane, sporządzane ze specjalnego proszku. Kiedy kolej wypadła na ojca, z „prymusa” zaczęła wyciekać nafta, grożąc wybuchem. Ojciec zebrał za cztery rogi koc, którym pokryta była skrzynka, gdzie stała maszynka, wyniósł za namiot i rzucił na piasek pustyni. Rozległ się głośny wybuch, a ojciec wróciwszy do namiotu, spytał: „To kto teraz rozdaje?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz