poniedziałek, 10 czerwca 2013

Cesarz Maksymilian i śliwki

Pewien znajomy felczer w czasie ostatniej wizyty opowiedział mi dwie historyjki: o pewnym profesorze z Poznania i o cesarzu Maksymilianie. Ów profesor miał ponoć twierdzić, że przez pierwsze czterdzieści lat człowiek skupia przede wszystkim na tym, żeby się dobrze najeść, przez następne czterdzieści, żeby się skutecznie i bez kłopotu wys... wykasztanić. Natomiast anegdotka o cesarzu powinna jednak być poprzedzona choćby najkrótszą informacją o tej ciekawej postaci, choć z tematem nie ma to żadnego związku.

Cesarz Maksymilian był bratem najsłynniejszego chyba cesarza owych czasów, Franciszka Józefa Habsburga, zwanego starym pierdołą, co po krakowsku znaczy „starym gadułą”. Ponieważ Franz Joseph rządził strasznie długo, Maksymilian został cesarzem... Meksyku. Mawiało się wtedy, że nad posiadłościami Habsburgów słońce nigdy nie zachodzi. Ponoć za swoje zbyt liberalne rządy Maksymilian został przez Meksykańczyków aresztowany i... rozstrzelany. Nie zajmujemy się tutaj jednak losami cesarza, lecz pewnym jego nawykiem, który też przeszedł do historii, chociaż w zupełnie innej, niż sprawowanie władzy, dziedzinie.

Otóż cesarz ów miał zwyczaj spożywać każdego wieczoru trzy suszone śliwki, zalewane przedtem wrzątkiem. Zapewniało mu to zdrowie i dobre samopoczucie. Ponieważ żyję już osiem lat ponad drugą czterdziestkę, od czasu owej rozmowy z felczerem spożywam co wieczór cztery (w końcu nie jestem cesarzem...) suszone śliwki.

Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz