Początek lat
dwudziestych minionego stulecia był w województwach zachodnich
nieco podobny do okresu po drugiej wojnie światowej – na gwałt
zmieniano nazwy miejscowości i ulic, tym ostatnim najchętniej
nadając imiona wielkich Polaków. Skutek taki, że niektóre nazwy powtarzają się
nagminnie.
W tym czasie tereny te wykazywały także zwiększone
zapotrzebowanie na fachowych i władających polskim językiem
pracowników. Taka była przyczyna n.p. przeniesienia się mego ojca,
wraz z moją przyszłą mamą, z Warszawy do Torunia i objęcia
posady w Zarządzie Miasta. Zamieszkali na Bydgoskim Przedmieściu,
gdzie miałem wątpliwą przyjemność przyjść na świat.
Zdarzało się memu tacie nieraz wracać do domu późnym
wieczorem, rzec można nawet – nad ranem. Historyjka, którą nam
kiedyś opowiedział, mogła się zdarzyć naprawdę, ale mogła też
być zwykłą anegdotką... Któregoś razu, idąc przez przyległą
dzielnicę willową, ujrzał ponoć niestarego człowieka, który
nieco chwiejnym krokiem, i dosyć bezradnie poszukiwał swego
mieszkania. Wiedziony poczuciem solidarności i zrozumieniem dla
trudności spóźnionego wędrowca, zaofiarował mu pomoc. Wydobyte
jednak przez tamtego z kieszeni klucze – w żaden sposób nie
chciały pasować do atakowanej od dłuższej chwili furtki.
- Czy pan na pewno mieszka na Słowackiego?
- Nnna pewno...
- A na pewno pod czternastym?
- Nnna pewno... Prawie na rogu Mmmickiewicza!
Żartem i dla rozładowania sytuacji, ojciec pyta:
- Ale na pewno w Toruniu?
- A skąd, ppanie, w Grrrrudziądzu!
Ja także mieszkam na Słowackiego w maleńkim
miasteczku w słubickim powiecie. Tyle że nie na rogu Mickiewicza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz