To nazwisko budziło grozę.
A czy dziś ktoś z Państwa pamięta – kim był Stanisław Radkiewicz? Nawet popularna encyklopedia internetowa podaje na jego temat błędne i niedokładne informacje.
Radkiewicz był jedną z centralnych postaci
komunistycznego terroru w Polsce. Urodzony na głębokiej Białorusi,
przez całe życie (przed wojną, w jej czasie i po zakończeniu)
związany z działaniem sowieckiego komunizmu na terenie (lub w
problematyce) Polski, najdłużej i najbardziej szkodliwie działał
jako minister bezpieczeństwa publicznego, czyli – krótko mówiąc
– bezpieki. Jego zastępcy, jak Romkowski czy Różański, a
także wielu funkcjonariuszy kierowanego przez niego aparatu,
wykonawców jego rozkazów i zarządzeń – poniosło mniej czy
bardziej adekwatne konsekwencje swojej działalności. Było to
związane w dużej mierze z faktem, że zwalczali nie tylko polskie
podziemie, Kościół, inteligencję ale także niektóre elementy w
Polskiej Partii Robotniczej, reprezentowane przez Gomułkę, Kliszkę
czy Spychalskiego, które w parę lat po śmierci Stalina doszły
do władzy – i wyciągnęły konsekwencje wobec swoich
przeciwników, korzystając z faktu, że są zarazem odpowiedzialni za
wiele zbrodni przeciw narodowi i używając tego jako pretekstu. Nie
dotknęły one jednak Stanisława Radkiewicza. Dla niego „karą”
było odwołanie ze stanowiska ministra bezpieki i skierowanie na
stanowisko... ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych. Mimo całej
absurdalności tej sytuacji, istniało obok Ministerstwa Rolnictwa,
Ministerstwo PGR-ów.
W czasie, kiedy Stanisław Radkiewicz
został zesłany na to podrzędne, w porównaniu z poprzednim,
stanowisko - pracowałem w redakcji tygodnika „Robotnik Rolny”
przeznaczonego dla pracowników PGR i będącego organem
stosownego związku zawodowego i owego ministerstwa. Był to – jak
wspomniałem - okres nasilającej się walki ideologicznej
między dwiema głównymi frakcjami w partii: konserwatywną –
stalinowską, i reformatorską – antystalinowską, która przy
poparciu sowieckiego kierownictwa z Chruszczowem na czele przejęła
władzę w Polsce. Do frontów tej walki należała zarówno
polityka kadrowa, jak i publikacje na łamach prasy. Doszedłem do
wniosku, że nadszedł czas, aby i współredagowany przeze mnie
tygodnik zajął stanowisko w tych sporach. Napisałem pod
własnym nazwiskiem i wydrukowałem na pierwszej stronie
artykuł, zatytułowany „Robotnicy, naprzód!”, w którym
nawoływałem do przeciwstawienia się skorumpowanym
kierownictwom gospodarstw i osłaniającemu je aparatowi,
łącznie z ministerstwem i jego szefem.
Mogłem potem długo opowiadać, że
jestem jedynym polskim dziennikarzem, który w druku starł się
z ministrem Radkiewiczem, dopiero później skromnie dodając, że
nie był to już Radkiewicz od bezpieki, lecz – od PGR-ów...
Pierwsza reakcja ministra, kiedy
dostarczono mu egzemplarz tygodnika, była jednoznaczna. Wiem od ludzi przy tym obecnych,
że krzyczał:
- Ja go zniszczę! Za tydzień
nie będzie go w redakcji!
I tak by się na pewno stało,
gdyby nie fakt, że na trzeci dzień przestał być
ministrem. Oczywiście – nie w związku z tą
okolicznością...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz