To było jedno z najbardziej
drastycznych wydarzeń w nowożytnych dziejach Polski, równe temu,
co zaszło pierwszego września 1939 roku. Polityczne położenie
kraju po wojnie nie pozwoliło nadać tym dwóm dniom jednakowo
dramatycznej oceny. W polityce, a zatem również w kształtowanej
przez propagandę świadomości społecznej – pierwszy dzień
września pozostawał dniem grozy, siedemnasty był już tylko jednym
z dni II Wojny Światowej, różnie przez historyków i
propagandystów naświetlanym i ocenianym. A przecież i jeden i
drugi – to dni agresji ościennych mocarstw wobec nieokrzepłej i o
ileż słabszej Polski.
Nie piszę jednak kroniki
dziejów, jedynie na marginesie wydarzeń notuję epizody, w
których uczestniczyli bliscy mi ludzie, a czasem także ja sam.
Ojciec mój, który w chwili
wybuchu wojny liczył sobie 40 lat, został zmobilizowany i
uczestniczył w kampanii wrześniowej. Po przejściu granicy z
Węgrami, znalazł się w obozie internowanych w Dregelypalank, potem
na Bliskim Wschodzie, w Tobruku, we Włoszech między innymi pod
Monte Cassino, by wreszcie przez Wielką Brytanię wrócić do
kraju.
Zanim jednakże jego jednostka
i on w jej szeregach przekroczyła węgierską granicę, Ojciec
otrzymał rozkaz udania się do Włodzimierza Wołyńskiego. Czyli –
prosto w łapy nadchodzących oddziałów
sowieckich.
Dokument ten, zachowany zresztą
w oryginale, można by uznać za mało ważną, bo osobistą
pamiątkę z wojny, gdyby nie... data, którą mimowolnie upamiętnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz