poniedziałek, 9 września 2013

Sto dwudzieste urodziny naszej Mamy

Dziś, 9. września mija sto dwudziesta rocznica narodzin naszej Matki – Jadwigi z Markiewiczów Soleckiej. Nasza bardzo kochana, bardzo dobra i mądra Mama karmiła mnie i mojego starszego brata najbardziej odległymi od siebie opowiastkami z dzieciństwa. Na przykład z około 1905 roku, kiedy Jadzia była jeszcze małą dziewczynką (miała dopiero12 lat), pochodzi opowieść o tym, jak to siedzi sobie latem na balkonie w mieszkaniu na ulicy Browarnej, na warszawskim Powiślu, a z dołu dobiega odgłos dźwięcznego klekotu, jaki wydają końskie kopyta, uderzając o bruk. Po chwili spod balkonu wyłania się wataha kozaków, z karabinkami na plecach, i Mama myśli: „właściwie - po co żyć?” Droga myślenia była taka: kozacy to symbol carskiego terroru, rozpędzania manifestacji, wyłapywania ukrywających się ludzi, batożenia, rozstrzeliwania, symbol rosyjskiego panowania nad Polską; skojarzenia pojawiają się jak na zawołanie. Więc – po co żyć?

Żyła jednak osiemdziesiąt lat. Od Jej śmierci mięło zatem lat czterdzieści...

Na świat przyszliśmy (ja i brat) w Toruniu, gdzie nasz Ojciec pełnił urzędniczą funkcję w zarządzie miasta. Były to ciężkie czasy, wkrótce zaczął się wielki kryzys światowej gospodarki, który nie ominął także i Polski. Sławka urodziła Mama mając lat 31; mnie – w wieku lat 33. Niewiele od nas starsza córka bezrobotnego sąsiada Niemca – Erika -  przychodziła pomagać Mamie „przy dzieciach”. Śmiesznie mówiła po polsku. Jadała z nami obiady i chcąc na przykład powiedzieć: „no, zjedz wreszcie!”, tłumaczyła sobie idiom ze swojego języka i mówiła „no, zrób, co zjesz!”, co z kolei wywoływało kaskady śmiechu naszej Mamy. Często siadaliśmy „po turecku” we czworo na stole pod lampą, Mama czytała na przykład „Sierotkę Marysię...”, w czasie której to czytanki wszyscy (wraz z lektorką) płakaliśmy rzewnymi łzami, albo uczyła nas dni tygodnia, śpiewając:

Ksiądz mi nakazował, żebym nie całował aktorek,
a ja sobie muuuszę uradować duuuszę we wtorek, ta-ra-ra, we wtorek...!”

Potem szły nazwy kolejnych dni, a na zakończenie następowało totalne całowanie. Oczywiście, historia i tu się odzywała. Nasza mama opowiadała nam, jak to spędziła ostatni, głodny rok pierwszej wojny światowej na Lubelszczyźnie, gdzie uczyła wiejskie dzieci czytać i pisać po polsku. Tam pewnego dnia pojawili się Legioniści, którzy (oczywiście – w czasie zalotów...) uczyli tej piosenki Ją i Jej koleżanki. Jedną z najbliższych przyjaciółek Mamy była Zofia z Przybylskich Ossowska. Obie Panie - zgodnie z pełnymi miłości i opiekuńczości rolami, pełnionymi wzajemnie w swoich rodzinach - były nazywane ciociami: ciocia Zosia i ciocia Jadzia; nie dotyczyło to małżonków – nie byli wujkiem Stasiem, ani wujkiem Władziem. Natomiast najszczersza, prawdziwie braterska więź panowała w młodym pokoleniu. Było nas czworo: najmłodsza wśród nas Marysia Ossowska (później – Sędzikowska) i starszy o parę lat od Sławka Zdzicho. Otwierał On potem wśród nas listę poległych: zginął pierwszego dnia powstania. 

W latach wielkiego kryzysu i bezrobocia Rodzice wrócili do Warszawy i zamieszkaliśmy u Dziadków na Tamce, siedem osób w dwóch pokojach z kuchnią. Mama najpierw pracowała jako liczarka korków w żydowskiej fabryczce, potem została telefonistką w Elektrowni Pruszkowskiej. W ramach pracowniczych „przywilejów” uzyskała zainstalowanie w mieszkaniu na Tamce linii elektrycznej i ulgową taryfę... 

Biedna, kochana Mama. Nie miała lekkiego życia. Trudności materialne, kłopoty ze zdrowiem, dwie wojny, powstanie warszawskie, które przeżyła dwukrotnie zasypywana gruzem w piwnicy i które zadało cios straszliwy – zginął w nim 16. września 1944. ukochany, pierworodny, dwudziestoletni syn - Przemysław. Przypłaciła tę stratę parokrotnym wylewem krwi do mózgu, do końca życia nie odzyskała pełnej sprawności. Ojciec wrócił z eskapady wojennej w 1947 roku – po kampanii wrześniowej przeszedł internowanie na Węgrzech, Bliski Wschód, Tobruk, Monte Casino i demobilizację w Wielkiej Brytanii. Opiekował się Mamą troskliwie, aż do Jej śmierci w latach siedemdziesiątych. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz