Było to 52 lata temu – w roku 1961. Do Polski miał
przyjechać człowiek, który – jako pierwszy w dziejach –
opuścił kulę ziemską w pojeździe kosmicznym zwanym
„sputnikiem”, spędził trochę czasu w kosmosie i wrócił na
ziemię. ZSRR - państwo, które ów pojazd, głównie ze względów
militarnych, poleciło wyprodukować i wysłać w przestrzeń
pozaziemską - dążyło do osiągnięcia z tego wyczynu maksymalnych
korzyści propagandowych. Temu celowi służyły niezliczone podróże
Jurija Gagarina, nie mogło wśród nich zabraknąć i Polski. W
planie były spotkania wiecowe w Katowicach (kuźnia „socjalizmu”,
stolica polskiego proletariatu) oraz Zielonej Górze (symbol zwycięstwa
nad Niemcami, przykład osiągnięć na t.zw. ziemiach odzyskanych).
Pracowałem wtedy w „Sztandarze Młodych”,
wyznaczenie mnie do obsługi tej imprezy należało traktować jako
wyróżnienie. Wieczorem w przeddzień wyjazdu, spotkałem redaktora
naczelnego poważnego (choć dla młodzieży...) państwowego
wydawnictwa „Iskry” - Jerzego Wittlina, któremu pochwaliłem się
wyróżnieniem.
- Jeżeli nie jesteś fiutek tylko prawdziwy
dziennikarz, to zrób reportaż ze zdjęciami tak, żeby mógł się
ukazać jako broszura PRZED wyjazdem Gagarina z Polski.
- Niebywałe! A gdzie - cenzura, uzgodnienia,
zezwolenie na druk i rozpowszechnianie!?! Pomyślałem, że kpi,
ale następnego dnia rano Jurek powtórzył:
- Dostarcz materiał tak, żebym zdążył wydrukować
pierwszy tysiąc przed odlotem jego samolotu z Polski. Resztę
biorę na siebie.
- Polecieliśmy. Gagarin był tak wymusztrowany, że -
kiedy jego „oficer prowadzący”w czasie rozmowy z licznym
gronem w samolocie, około południa spojrzał na zegarek i
powiedział: „No, Jura, spat'!” - Gagarin położył się na
stojącym pod ścianą samolotu brezentowym łóżku, zachrapał i
popadł w głęboki sen.
Program pobytu rozwijał się też jak w zegarku,
niezależnie zresztą od gospodarzy, którzy nie zawsze ze wszystkim
zdążali (w Zielonej Górze na przykład nie było gotowe coś, co
Gagarin miał uroczyście otworzyć...), ale tym łatwiej było mi
napisać, co się wydarzyło i co się pod koniec wizyty wydarzy
według planu – w czasie przeszłym. Dostarczyłem Wittlinowi
materiał ze zdjęciami wieczorem, Gagarin odlatywał rano, na
pokładzie samolotu oczekiwały go egzemplarze ilustrowanej broszury
Wydawnictwa „Iskry”: „Gagarin w Polsce” mojego autorstwa.
Bohater reportażu, a tym bardziej jego otoczenie, nie wiedzieli,
wściekać się – czy śmiać. U nich było to nie do pomyślenia –
bez uzgodnień... Podejrzewali, że to żart albo sabotaż.
Dal mnie był to pierwszy „druk zwarty”, jaki
opublikowałem. Honorarium nie było zawrotne, ale starczyło na
zakup starej „Warszawy” z demobilu, której przydział akurat
wtedy dostałem. Wkrótce sprzedałem ją ze sporym zyskiem, a
uzyskana kwota starczyła na pierwszą ratę Skody Octavia, i tak się
zaczęła moja prywatna „motoryzacja”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz