Chciałbym opowiedzieć historyjkę o jednym ze
specyficznych „interesów”, jakie zdarzały się w warunkach
realnego socjalizmu.
Otóż pewien Pan – nadajmy mu imię Karol –
spędził wojnę w ZSRR, gdzie, służąc w batalionach pracy Armii
Czerwonej, przepracował pewien czas w kołchozach i sowchozach,
skąd brała się jego wiedza o „socjalistycznej gospodarce
rolnej”. Dzięki niej otrzymał wygodną posadę korektora w
Państwowym Wydawnictwie Rolnym i Leśnym, która przynosiła mało
pieniędzy, ale zajmowała też mało czasu i dawała cenny papierek
– zaświadczenie o zatrudnieniu. Pan Karol nie pracował tam długo.
Kiedyś spotkałem go na ulicy i zapytałem z czego żyje. Wyjął z
kieszonki kamizelki mały pieniążek i powiedział:
- Przewiozę parę takich do Wiednia i niczego mi nie
brak.
W Warszawie miał piękne mieszkanie „własnościowe”
(czyli – własne), ale zarejestrowane przez ostrożność na imię
żony, w Wiedniu kupił drugie i rozwinął handel antykami na dość
szeroką skalę. Aliści pewnego razu zatrzymano go na granicy,
wytoczono sprawę sądową, zarekwirowano mieszkanie i jego
zawartość. Wprawdzie do rozprawy w sądzie nie doszło,
postępowanie umorzono, ale pan Karol na stałe przeniósł się do
Wiednia, a mieszkanie przejęte zostało przez kwaterunek. Jako
szczególnie cenne, wygodne, świetnie położone i „eleganckie”
przekazane zostało do biura spraw lokalowych Urzędu Rady
Ministrów, które wydało na nie „nakaz” pewnemu uprawnionemu
do „rządowych” przywilejów wysokiemu urzędnikowi. W
mieszkaniu pozostało kilkadziesiąt pustych ram po obrazach i inne
przedmioty świadczące o „zajęciach i zainteresowaniach”
właścicieli. Bo właścicielem była nadal żona pana Karola.
Nowy lokator wkrótce został powołany w szeregi
korpusu dyplomatycznego i objął wysokie stanowisko – trzeba
trafu! - także w Wiedniu. Dzięki swemu wysokiemu stanowisku i
pracy małżonki, świetnie znającej język gospodarzy, więc
chętnie zatrudnianej przez polskie instytucje w stolicy Austrii,
zgromadzono na koncie oszczędnościowym poważną kwotę,
oczywiście w dewizach. W tak zwanym „międzyczasie” (z
niemieckiego: „in der Zwischenzeit”) pan Karol zmarł na udar
serca w restauracji hotelu Bristol w Warszawie, gdzie negocjował
głośną swego czasu sprawę zakupu waz króla Stanisława
Augusta. Na placu pozostała więc wdowa po nim, właścicielka
mieszkania w Warszawie.
Wspomniany dyplomata wpadł na znakomity pomysł:
postanowił kupić mieszkanie, w którym mieszkał, ale którego
właścicielem nie był, nie mógł go więc na przykład sprzedać.
Nawiązał kontakt z wdową po panu K., spotkał się z nią u
wiedeńskiego notariusza, i przedłożył propozycję: kupi zajmowane
przez siebie mieszkanie, wypłaci należność na miejscu, w
dolarach, przy czym zaproponował kwotę dziesięciu tysięcy!
Instynkt handlowy podpowiadał pani Karolowej, że mieszkanie to jest
w Warszawie warte parę razy więcej, trzykrotnie opuszczała
posiedzenie, żądając podwyższenia proponowanej kwoty, ale – „
Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Karczmy Babińskie!” (jak mówi stare
przysłowie). Trzykrotnie więc zdumiony notariusz sprowadzał ją z
powrotem, tłumacząc: „Gdzie pani znajdzie wariata, który położy
na stole tyle pieniędzy, za mieszkanie, w którym już mieszka i
którego pani nigdy nie odzyska!?” Nie przewidział, biedaczysko,
upadku komunizmu, który stwarzałby możliwość zwrotu własności,
ale na chwilę ówczesną miał absolutną rację. Pani Karolowa
wyraziła więc ostatecznie zgodę ze łzami w oczach.
Teraz dyplomata musiał już tylko:
- udowodnić (władzom politycznym) legalność
posiadanych środków dewizowych,
-
uzyskać
Decyzję dewizową
Głównego Oddziału Walutowo-Dewizowego Narodowego Banku
Polskiego w Warszawie „zezwalającą na kupno od cudzoziemca
dewizowego lokalu... za cenę zł. 804.856,- przy czym opłaty
skarbowe, sądowe i notarialne wyniosły zł.106.364,-
- ustanowić dostatecznie zaufanego „pełnomocnika
pani Karolowej”, który w jej imieniu podpisze w Warszawie umowę
i pokwituje (rzekomą przecież!) zapłatę ustalonej urzędowo
ceny w złotych. Samej zapłaty nikt nie mógł skontrolować, bo i
jak?
Faktycznie więc nabywca zapłacił pani
Karolowej dziesięć tysięcy dolarów, pokrył opłatę notarialną
w Wiedniu i wymienione wyżej opłaty na rzecz Skarbu Państwa,
sądu i notariatu w Polsce. Rzecz w tym, że mieszkanie było
warte parokrotnie więcej, a za kwotę uzyskaną z jego sprzedaży
zakupił po upadku komuny domek pod Warszawą. Jako „kwaterunkowy" lokator mógłby
co najwyżej dalej w nim mieszkać, rozmyślając o jego „rynkowej”
wartości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz