Jak długo jeszcze...
Pokolenie
starców. Mój poległy w Powstaniu Brat w przyszłym roku miałby
lat 90. Jak zwykła mawiać nasza Mama, która wiadomość o Jego
śmierci opłaciła trzema wylewami krwi do mózgu i nieprzytomną
troską o mnie - „pozostał wiecznie młody”. Wiceprezes Związku
Powstańców Warszawskich – Edmund Baranowski jest starszy ode mnie
o rok, a - na przykład - zmarły przed paru laty filozof Leszek
Kołakowski był o rok ode mnie młodszy. Wspomnienie o Nim nasuwa
mi pytanie – co decyduje o tym, że człowiek nie zatrzymuje się
zbyt szybko w rozwoju intelektualnym, ale wyprzedza innych, wybija
się na coraz wyższe poziomy myśli, refleksji, wiedzy. Może w Jego
przypadku liczyło się to, że urodził się w Radomiu, że był
wolny od powstańczej traumy. Dlaczego ja, żołnierz Powstania, ze
świadomością przestrzeloną powstańczą tragedią, z
przygniatającym poczuciem przegranej, klęski, krzywdy,
niespełnienia – musiałem zatrzymać się tak wcześnie, przerwać
na wiele lat studia, zatopić się w bieżącym życiu, a On parł
myślą do przodu, jak łódź, rozbijająca przeciwne fale,
gromadząc przemyślenia, pisząc, ucząc, walcząc o swoje racje...
W
kolejną rocznicę Powstania mnożą się refleksje. Dziś mija
rocznica sześćdziesiąta dziewiąta. „Okrągła” -
siedemdziesiąta – da okazję do szczególnie obfitego wylewu
komentarzy, tyle tylko, że gwałtownie się kurczą szeregi
uczestników i naocznych świadków.
Poetka
Anna
Świrszczyńska w chwili sierpniowego wybuchu miała 35 lat, zmarła
w wieku lat 75. W powstaniu była sanitariuszką, budowała
barykady, zapamiętała. Chciałoby się, żeby każdy, kto przeczyta
Jej słowa, usłyszy, co ona słyszała, zobaczy, co ona widziała. I
niech powtarza za nią:
Ci co wydali pierwszy rozkaz do walki
niech policzą teraz nasze trupy.
Niech pójdą przez ulice
których nie ma
przez miasto którego nie ma
niech liczą przez tygodnie przez miesiące
niech liczą aż do śmierci
nasze trupy.
Jej słowa są mściwe, złe, pełne potępienia. Nie
wspomina o wykonawcach zbrodni, dokonanej na Mieście, sprawcach
setek tysięcy śmierci. Jej gniew, żądanie refleksji i przysięgi:
„Już nigdy więcej w dziejach narodu...” kierują się do tych,
„co wydali pierwszy rozkaz”. Można wyliczyć ich po nazwisku,
robią to historycy, ale też - jak czyni to Poetka – potępić. I
ostrzec: jeśli z tych czy innych przyczyn ponosisz odpowiedzialność
za losy kraju, narodu, nawet jeśli skutki twojej decyzji będą
mniej doniosłe, niż „tych co wydali pierwszy rozkaz”, pamiętaj
o skutkach... Gazeta, pisząc o rocznicy, daje tytuł: ” Ani
żałoba, ani święto”. Ja bym powiedział i żałoba, i święto.
Poległych.
Ileż to jeszcze lat przyjdzie mi żyć w roli - naraz
– krytycznego świadka, rzeczowego dowodu, nie daj Boże
sędziego.
Leszka Kołakowskiego wspomniałem nie bez powodu.
Napisał On, a „Znak” wydał (i to dwa razy) książkę pod
tytułem „Jeśli Boga nie ma...” Moim zdaniem jest to niedobra
książka. Przede wszystkim Autor nie daje podstaw do sformułowania
odpowiedzi na pytanie wynikające ze zdania warunkowego,
zaczynającego się od „Jeśli...” Jeśli Boga nie ma - to co?
To co z tego wynika? To co jest? Nie daje też kategorycznej
odpowiedzi, a nawet wręcz nie dopuszcza pytania: czy Bóg jest?
Takie ustawienie, a właściwie – zawieszenie - problemu wyklucza
możliwość rozumowania, które jest mi najbliższe, a które można
by sformułować w następujących niewielu słowach.
Wszystko, co istnieje, istnieje w naszej świadomości,
jest odbiciem naszego intelektu, posługującego się zmysłami i
tym, co one „postrzegają”, rejestrując jakże liczne
informacje: temperaturę, odległość, dotyk, zmiany, jakie przynosi
czas i wiele, wiele innych. Same pojęcia czasu, przestrzeni,
kosmosu, materii, idei - są już efektem pracy ludzkiego intelektu,
są więc względne; pojęcia te ulegają zmianom, bywają odrzucane,
tworzone są nowe, odkrywane są te, które dotychczas były
nieznane... Jest to więc nasz, ludzki świat. Jeśli nie ma
obserwującego człowieka, nie ma i obserwowanego, przeżywanego,
współtworzonego świata. Skąd w umyśle ludzkim takie niezwykłe
zdolności, nieznane żadnemu ze znanych nam gatunków? A, Bóg raczy
wiedzieć!
Niektórzy mówią, że jest to wynik niezwykle
długiego rozwoju, poprzedzonego rozwojem gatunków, z których
człowiek się wywodzi i ma z nimi wiele cech wspólnych, ponoć
reliktów po przodkach. Miała też nastąpić gwałtowna i przemożna
ingerencja w rozwój człowieka, wyróżniająca go z reszty świata.
Pewien niedawno zmarły polski uczony twierdził, że była to
ingerencja z kosmosu, że kosmici przekazali nam – ludziom pewne
geny, których nie ma żaden z poprzedzających nas gatunków.
Wskazywał nawet miejsce kosmicznej katastrofy na kontynencie
afrykańskim, gdzie – jakoby – można znaleźć jakieś szczątki,
zawierające te pozaziemskie geny.
„Wiara szuka rozumu”.
„Boga nikt
nie widział”.
„Wierzę, bo jest to absurdem”.
Są to
wszystko sentencje (a jest takich wiele więcej) z fideistycznego,
katolickiego zasobu myśli.
Wiara szuka rozumu, żeby potwierdzić swoje „prawdy”, swoje
„wierzenia”. Wiara jest łaską, kto jej nie dostąpił, ten nie
ma wiary. Samo pojęcie „łaski” zakłada, że Ktoś jej udziela,
tylko, że już ktoś inny, w imię Nieznanego, ją objawia. Więc
„objawienie” - to dzieło człowieka. Wiara i rozum, to dwa
odrębne pojęcia, z dwóch odrębnych porządków.
Wiara,
nadzieja i miłość.
Rozum: religia albo ateizm. Doktryna,
zasady, przykazania, reguły - lub ich odrzucenie, czy zmiana.
I tak powinno pozostać:
rozdzielone, rozłączne, choć wzajem dostępne, ale niezastępowalne
dwa porządki: rozumu i emocji, uczuć i doświadczenia, sporu.
Ta pętla myślowa zawisła nad moją głową po klęsce
Powstania, śmierci brata, utracie nadziei na zapanowanie porządku,
w którym dobro, panuje nad złem, w którym jest Bóg, a ja mógłbym
w Niego wierzyć. To już prawie siedem dziesiątków lat. Czy muszę
dożyć spełnienia się siódmego?