Etiopię miałem możliwość zobaczyć przy okazji
wizyty przewodniczącego rady państwa PRL, wchodząc w skład jego
ekipy prasowej. Było to w roku 1965, krajem rządził jeszcze wtedy
cesarz Heile Selasie. Zyskał on sławę w roku 1938, kiedy to
faszystowski dyktator Włoch Benito Mussolini (który zakończył
życie powieszony przez włoskich partyzantów w ostatnim roku wojny)
napadł na Etiopię, czyniąc ją w ten sposób pierwszą ofiarą
„osi Rzym-Berlin”, na której czele stał Adolf Hitler. Cesarz
został emigrantem w Wielkiej Brytanii, wprowadził swój kraj do
antyfaszystowskiej koalicji, a więc stał się... antyfaszystą. Po
wojnie wrócił do kraju, którym władał żelazną ręką. Ryszard
Kapuściński w znanej książce (wydanej w roku 1978),
zatytułowanej „Cesarz” uznał jego rządy za totalitaryzm. Nie
mógł w niej jednak napisać, że komunistyczny rząd Mengistu Hajle
Marjama, zwanego „czarnym Stalinem”, który obalił cesarza w
roku 1974, były nie mniejszym totalitaryzmem. Takie stwierdzenie
byłoby bowiem „nie na linii”, a cenzura pewnie by go nie
puściła.
Ten poważny, niemal historyczny wstęp ma mnie
prowadzić do opowiedzenia historyjki, w której uczestniczyłem w
czasie owego parodniowego pobytu w Etiopii. Gospodarze mianowicie,
na czas rozmów na najwyższym szczeblu, zorganizowali dla
dziennikarzy towarzyszących polskiej głowie państwa wycieczkę
krajoznawczą. Droga prowadziła kilometrami przez ogromne plantacje
trzciny cukrowej. Niewielką kolumnę samochodów otwierały i
zamykały pojazdy, wypełnione funkcjonariuszami w mundurach,
uzbrojonymi w pistolety maszynowe, cały czas wymierzonymi w stronę
rozciągających się po obu stronach łanów dającej znakomity
cukier trzciny. Próbowaliśmy zrozumieć, czemu mają służyć te
środki ostrożności. Zwrócono nam uwagę na stojący przy drodze
znak. Pod okrągła tablicą z ogólnoświatowym symbolem zakazu
parkowania umieszczono stosowny napis w dwóch językach – po
angielsku i po etiopsku (oczywiście – własnym alfabetem): „Nie
parkować! Uwaga – gepardy”! Nie każdy z nas wiedział – co to
takiego „gepardy”. Wyjaśniono nam, że to żyjące na
plantacjach trzcin drapieżniki, podobne do lamparta, tylko trochę
inaczej ubarwione. Szybko wyczuwają obecność człowieka i z
apetytem rzucają się na parkujących użytkowników drogi.
Zdziwieni tak gorliwą ochroną, dopytaliśmy się później, że w tamtych okolicach grasują nie tylko gepardy, ale i silne oddziały partyzanckie, tworzone przez przeciwne cesarzowi ugrupowania na czele ze wspieraną przez służby sowieckie partią komunistyczną. Chodziło więc o ochronę przed gepardami czy przed partyzantami?
Oko w oko z gepardem przyszło mi spotkać się raz jeszcze. Kiedy w cesarskim pałacu dobiegały końca rozmowy, czekając na zewnątrz zobaczyłem pełniącego raczej dekoracyjną funkcję strażnika, trzymającego na smyczy dorodny okaz zwierzęcia tego gatunku. Upewniwszy się, że gepard jest pokojowo usposobiony, połachotałem go w podbródek, co upamiętnione zostało na załączonym zdjęciu. Okrągła plakieta w klapie mojej marynarki – to oznaka członka ekipy dziennikarskiej. Żeby można było z daleka go rozpoznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz