Nie
potrafię wskazać w historii mojej rodziny wielkiego artysty czy
wybitnego człowieka kultury. Wywodzimy się ze środowisk raczej
niebogatych, trochę wiejskich, trochę miejskich – ot: młynarz,
stolarz, drobny urzędnik... Zresztą historia ta niedaleko sięga;
przede mną nie było w poprzednich dziesięcioleciach nikogo, kto
opisywałby albo przynajmniej odnotowywał istnienie moich
przodków. Moja wiedza ogranicza się więc do pokolenia dziadków,
do połowy XIX stulecia: na przykład rodzice mojej matki urodzili
się oboje w 1863 roku. W tej sytuacji za siewcę pięknych, dobrych
genów, a więc na przykład zdolności artystycznych, uznać należy
dziadka Andrzeja Soleckiego, choć oczywiście wiele innych osób
wniosło tu swój wkład.
Dziadek
Andrzej trwał w rodzinnej tradycji jako „artysta pracujący w
drewnie”... Mówiąc wprost: był tokarzem, toczył na swej
precyzyjnej tokareczce cudeńka, urocze choć niewielkie przedmioty,
cechujące się precyzją, delikatnym pięknem, wyszukanym kształtem.
Nieważne więc jak Go zwać, ważne, że miał umysł i duszę
artysty; bo i wiedzę musiał mieć niemałą, i rzemiosło
artystyczne opanowane bez reszty. Chętnie rzeźbił świątki,
pięknie je malując. Według rodzinnej legendy, kiedy wyrzeźbił
np. Chrystusika Frasobliwego, stawiał rzeźbę na stole, wychylał
kielicha, i mówił:
O,
Panie mój,
jam
sługa Twój,
Tyś
mnie stworzył,
jam
Cię zrobił,
a
teraz Cię sprzedać muszę...
Drugą
wojnę światową i warszawskie powstanie przetrwało bardzo niewiele
wytworów talentu dziadka Andrzeja. W posiadaniu mojej rodziny
pozostał jeden, o żadnych innych mi nie wiadomo. Pozwalam go sobie
zademonstrować, abyśmy wszyscy wiedzieli, o czym mówimy.
Niewielkie,
owalne (bo przecież nie kuliste) puzderko, wykonane z drewna zwanego
po dziś czeczotą brzozową, charakteryzującego się pięknymi
słojami, nadającymi mu chyba najwięcej uroku, może służyć jako
schowek na małe lecz wartościowe przedmioty, na niektóre
kosmetyki czy lekarstwa; cieszy i oko, i dotyk, zdobi zakątek
wnętrza, w którym się znajduje. Ot, puzderko...
Oprócz
zamiłowań i uzdolnień artystycznych, dziadek Andrzej cechował się
fenomenalną pamięcią. Był namiętnym czytelnikiem „Trylogii”
Sienkiewicza i potrafił z pamięci recytować całe rozdziały jak
aktor czy lektor, modulując głos, podkreślając znaczenie
wypowiadanych słów, stwarzając niepowtarzalny nastrój. Że
przedtem także wychylał co niewielkiego - i cóż w tym złego...
Pierwszym
spadkobiercą Jego artystycznych talentów okazał się być mój
starszy o dwa lata brat – Sławek (Przemysław). Pięknie malował,
rzeźbił kozikiem, budował statki żaglowe z łupinek włoskich
orzechów... Od 1943 roku był studentem działającej w konspiracji
Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Znany grafik i typograf (autor
polskiej Antykwy) Adam Jerzy Półtawski wróżył Mu już wtedy
wielką przyszłość. Niestety, los zdecydował inaczej. Sławek
poszedł do powstania, zginął we wrześniu 1944 roku na ulicy
Wspólnej, w szeregach Batalionu „Parasol”. Pozostały po Nim
trzy śliczne obrazki z lat chłopięcych (jeszcze
przed-akademickich) i głębokie rany w sercach Mamy, Ojca, moim...
Geny
niosące artystyczne zdolności, stosunkowo szybko znalazły
zastosowanie w duszy i sercu mojej najstarszej córki (z pierwszego
małżeństwa) – Kasi, noszącej obecnie piękne nazwisko: Pełka.
Ukończyła Ona te samą Akademię, co i poległy stryj, prowadząc
przez całe życie do dziś, wraz z mężem Robertem Pełką (z
wykształcenia filozofem...), działalność w zakresie kultury,
sztuki, artystycznego rzemiosła. Kasia jest matką dwóch moich
dorosłych wnuków: Roberta i Karolka. Anglista Robert pięknie gra
na gitarze i prowadzi zespół muzyczny na warszawskiej Pradze, która
stała się dość niespodziewanie centrum współczesnej muzyki. A
więc – po dwojgu malarzach muzyk. Z kolei Karol, o ile wiem, swoje
zainteresowania koncentruje na uprawianiu wyszukanego sportu, w czym
osiąga ponoć znakomite wyniki.
Moja
młodsza córka Ola (Aleksandra), magister psychologii po warszawskim Uniwersytecie,
prowadzi działalność w zakresie tej tak pomocnej ludziom
dyscypliny, koncentrując się na psychice dzieci i rozwijaniu zdobytej
wiedzy. Jej małe córeczki: dziesięcioletnia Aniela i pięcioletnia
Zosia są zbyt malutkie, by wypowiadać się o ich zdolnościach.
Mogę natomiast stwierdzić, że Aniela wykazuje nieprzeciętne
uzdolnienia w zakresie matematyki (co prawdopodobnie dziedziczy po
ojcu – Dariuszu Jagle, nauczycielu i informatyku), zaś obie
panienki demonstrują niewątpliwe zdolności i zamiłowanie do
rysunku i innych form plastyki.
Najmłodszy
zaś syn Sławek, który imię Przemysław dostał po niezapomnianym
stryju, od najmłodszych lat interesował się rycerstwem (i czynnie
uczestniczył w uprawianiu tego pięknego hobby). Poświecił temu
wiele lat, zjeździł kawał świata, poczynając od Grunwaldu,
studiował z pasją kulturę Średniowiecza i zdobył w tych
zakresach sporą wiedzę.
No
i co, dziadku Andrzeju, nie piękne to dzieci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz